piątek, 12 października 2018

Odwrócony porządek

Im dłużej jestem wierzącym (a właśnie wybiła mi okrągła 10 letnia rocznica) tym bardziej przekonuje się, że Królestwo Boże jest dokładnie odwrotne do tego co widzimy na ulicy - królestwa "tego świata". Kiedyś pisałem o tym w poście "Czy czujesz się inny", ale dzisiaj zainspirowany głoszeniem Dr Petera Gamonsa chce mocno rozwinąć temat.

Kilka prostych i oczywistych dla większości chrześcijan przykładów:

Diabeł mówi: Bóg mówi:
Gromadź dla siebie Gromadź dla innych
Zazdrość i nienawidź innych Kochaj pomimo wszystko
Myśl tylko o sobie Myśl głównie o innych
Mądrość umysłu jest najważniejsza Mądrość serca jest najważniejsza
Żyj w oparciu o zachcianki ciała Żyj w oparciu o potrzeby ducha

Na tym jednak nie koniec, gdyż różnic tych jest znacznie więcej choć nie zawsze tak oczywiste. Oto kilka bardziej "zaawansowanych" przykładów:


Diabeł mówi: Bóg mówi:
Żyj w oparciu o racjonalne fakty Żyj w oparciu o niezmienną prawdę

Co to są fakty? - To jest to co widzę tu i teraz oczami ciała np. człowiek ma katar (albo nie żyje), na moim koncie jest 0 zł itd...
Co to jest prawda? - Dla niektórych to pytanie jest trywialne, dla innych jest ono punktem potknięcia w całej drodze za Bogiem. Otóż prawda to przede wszystkim definicja Słowa Boga, a wiec wszystko to co Bóg mówi na nasz temat, a gdy Bóg coś o nas mówi to dokładnie ma to na myśli i to właśnie stwarza do bytu (Rz 4:17)

Bóg mówi "[Chcę], aby ci się we wszystkim dobrze powodziło i abyś był zdrów tak, jak dobrze się ma dusza twoja" - 3J 1:2

"[Bóg] Nie ma zaś dla mnie większej radości, jak słyszeć, że dzieci moje żyją w prawdzie" - 3J 1:4  

Życie w prawdzie oznacza mówienie o sobie (i nie tylko) tego co mówi o nas i o innych Biblia, a nie fakty lub teorie, które mogą się w każdej chwili zmienić (np. Nie mam nic na koncie, ale gdy przyjdzie przelew nagle mam środki - fakty się zmieniły). Mówiąc inaczej: Skup uwagę na prawdzie, która jest niezmienna nawet gdy nie widzisz jej owocu, a nie na faktach, które widzisz, a to będzie budować twoją wiarę (bo mówienie to też słuchanie samego siebie - a więc słuchanie słowa Bożego).

Nie mów: Wyznawaj Prawdę o sobie:
Jestem chory
Źle się czuje
"Ranami [Jezusa] jestem uzdrowiony" (Iz 53:5)
Nie mam niczego "[Bóg] w Chrystusie ubłogosławił mnie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios" (Ef 1:3)
"Boska jego moc obdarowała mnie wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności" (2P 1:3)
Nie uda mi się "Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie." (Flp 4:13)
Mam depresje "Kto ufa Panu, jest szczęśliwy." (Prz 16:20b)
Boje się "Bóg nie dał mi ducha bojaźni, lecz mocy, miłości, i trzeźwego myślenia" (2Tym 1:7)
Jestem alergikiem Jestem Bożym Dzieckiem (J 1:12) stworzonym na podobieństwo Boga (Rdz 1:27), uwolnionym przez Jezusa od wszelkiego przekleństwa (Gal 3:13)

"Przekujcie swoje lemiesze (złe słowa) na miecze (ducha), a swoje sierpy (bron nieskuteczną) na oszczepy (bron skuteczną)! [Dla przykładu:] Kto słaby, niech mówi: Jestem bohaterem!" - Jl 3:15

Nie mowie tutaj o afirmacji, która z definicji polega na wyzwaniu czegokolwiek co chcemy. My jako Chrześcijanie nie wyznajemy czegokolwiek co chcemy, ale wyznajemy prawdę Bożą zapisaną w Słowie (tak jak robił to Jezus podczas potyczki z diabłem w czasie postu). Jeśli uprzemy się, że grawitacji nie ma, to nie zmieni tego nasze nawet stuletnie wyznawanie (no chyba, że z mocą autorytetu nakażemy grawitacji na chwilę się wygasić, ale to inna historia bo wyznawanie a nakazywanie to dwie różne rzeczy).

 "Śmierć i życie są w mocy języka" - Prz 18:21

Jeżeli wyznajemy dobrze to mamy dobro, jeśli wyznajemy źle mamy zło. I czyja to jest wtedy wina? Boga, że nam nie pomógł lub pozwolił diabłu nas okradać? Nie, to jest nasza wina ponieważ mówiąc tak jak diabeł chce, dajemy diabłu legalny przystęp (Ef 4:27).


Kolejny przykład odwróconego porządku:

Diabeł mówi: Bóg mówi:
Buduj swoją wiarę patrząc w przyszłość, która kiedyś nadejdzie Buduj swoją wiarę patrząc w przeszłość na krzyż Golgoty

Za czasów starego przymierza jedynym sposobem, aby dostać się do nieba było niekończące się składanie ofiar za grzech które nie usuwały go a jedynie przykrywały. Mówiąc w skrócie nie można było mieć gwarancji pójścia do nieba, a miało się tylko nadzieje. Nadzieja patrzy więc w przyszłość na podstawie obietnicy. Wiara zaś, aby działać, musi być oparta nie o obietnicę, ale o jakiś dokonany i niezmieniający się fakt mający moc wystarczającą do tego na co mamy wiarę. Takim faktem który daje gwarancje pójścia do nieba każdemu kto zechcę oraz który daje moc do zwycięskiego życia (ponad diabłem) każdemu kto zechce była ŚMIERĆ i ZMARTWYCHWSTANIE Jezusa. To był moment zmiany z Starego na Nowe przymierze! Od tamtego dnia historia świata liczy się od nowa bo teraz Wiara ma podstawę do mocy sprawczej. Od tego dnia mamy juz nie tylko nadzieje, ale i wiarę która jest pewnością.
Aby wiara która nas zbawia (od grzechu, piekła, choroby, ubóstwa itd...) mogła działać musimy jednak oprzeć się o coś co jest ZA NAMI, a wiec na Golgotę, a nie w mglistą i nieznaną bliżej przyszłość. Jeśli jako narodzeni na nowo Chrześcijanie jedyne co robimy to patrzymy z tęsknotą na przyszłe życie z Panem w niebie to nasza wiara jako narzędzie do walki z dziełami diabła jest nieskuteczna i mówiąc krótko diabeł robi z nami prawie co chce.

Tak wiec to nie narodziny Jezusa zmieniły wszystko, ale jego śmierć i zmartwychwstanie zmieniły wszystko ! 

W Starym Przymierzu wiara tez działała bo choćby sam Abraham był dzięki niej usprawiedliwiony (z nieposłuszeństwa i wbrew nakazowi Bożemu samodzielnych prób rozwiązywania problemów). Wtedy wiara działa również poprzez patrzenie na krzyż Golgoty (choć nie wprost oczywiście) i wtedy było to patrzenie w przód. Dzisiaj gdy krzyż jest za nami tamte metody nie będą działać.

Nie mówię, aby rozpamiętywać swoją własną przeszłość i użalać się nad rozlanym mlekiem lub trwać ciągle w starych sukcesach. Mówię, aby wiarę opierać o krzyż, który już BYŁ i jest to FAKT. Co miało się dokonać już się dokonało i możemy z tego korzystać bez obaw, że coś się zmieni.

"Albowiem [Jezus] jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni" - Hbr 10:14
 



czwartek, 9 sierpnia 2018

Jezus w kościele

Czym jest kościół? Oczywiście ciałem Chrystusa na ziemi. Jest też społecznością lokalną ludzi którzy przynajmniej w teorii zawierzyli mu swoje życie i chcą być jego uczniami ze wszystkich sił. Kościół w takim rozumieniu dostał od Boga misję szerzenia jego królestwa na ziemi i niszczenia dzieł diabła takich jak choroby czy bieda.

Wiele dzisiejszych kościołów lokalnych nie ma jednak dużych owoców na tym polu. Wręcz przeciwnie można powiedzieć że niczym się nie różnią od świeckich organizacji czy klubów wzajemnej adoracji do miłego spędzenia czasu. 

Salomon powiedział kiedyś: "To, co było, znowu będzie, a co się stało, znowu się stanie: nie ma nic nowego pod słońcem” (koh 1:9)

Jezus objawiający się Ap. Janowi na wyspie Patmos u schyłku jego życia prosił go o przekazanie nam opinii Bożej na temat siedmiu kościołów lokalnych z tamtych czasów (dzisiaj już ich niestety nie ma). Jedna z opinii jest miażdżąca:

"A do anioła zboru w Laodycei napisz: To mówi Ten, który jest Amen, świadek wierny i prawdziwy, początek stworzenia Bożego: Znam uczynki twoje, żeś ani zimny, ani gorący. Obyś był zimny albo gorący! A tak, żeś letni, a nie gorący ani zimny, wypluję cię z ust moich. [...] Oto stoję u [twoich] drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" - Obj 3:14-20

Jezus poprzez Ap. Jana mów te słowa do grupy ludzi w Laodycei która sama siebie nazywa kościołem, jest zimna duchowo, a ponadto sam Jezus (lub duch Jezusa) i Duch Święty są NA ZEWNĄTRZ i proszą o wejście do środka. 

Jeszcze raz: W mieście Laodycea ok 90 r. n.e. istniał KOŚCIÓŁ BEZ JEZUSA w środku! Ponadto Bóg ustami Salomona powiedział "To, co było, znowu będzie, a co się stało, znowu się stanie".

Oznacza to że skoro kiedyś był kościół "bez Jezusa" to znaczy, że dzisiaj na pewno też są kościoły "bez Jezusa".

Jak wiec wygląda kościół bez Jezusa? 
Na pewno na pierwszy rzut oka jest podobny do "normalnego". Ludzie się zbierają, modlą, czczą coś lub kogoś kogo utożsamiają z Bogiem. W takim kościele jest jakiś lider, który twierdzi, że powołał go Bóg i który teoretycznie prowadzi ludzi do Boga i który głosi Słowo Boże (pytanie tylko czy fragmentarycznie czy kompleksowo). Prawdopodobnie nie będzie się tam głosić prawdy Bożej która jest konfrontująca i zmuszająca do ciężkiej pracy, ale raczej ogłaszać i realizować cele ludzkie i cielesne. Będzie mówione to co ludzie chcą usłyszeć, aby czuć się dobrze w swojej cielesności, a sprawy ducha będą marginalizowane lub przeinaczane do aktualnych potrzeb chwili.

A zadajmy pytanie odwrotnie. Jak wygląda kościół "z Jezusem"?
Na pewno wszystko w takim kościele kręci się w około jego osoby. Jezus może swobodnie i suwerennie poruszyć się każdego dnia i realizować z kościołem swoje cele, które prawie zawsze są na przekór cielesności i wygodnemu stylowi życia. Po drugie w takim kościele będzie emanacja klimatu życia i celebracji jego zwycięstwa i osoby. Jezus będzie się czuł dobrze w takim miejscu i będzie on należycie uczczony i wywyższony za każdym razem. Nauka głoszona w takim kościele odzwierciedla to czego Jezus oczekuje od kościoła tzn aby kościół czynił ludzi zdolnymi do przeciwstawieniu się diabłu, cielesności i duchowi tego świata, aby ludzie umieli w pełni manifestować moc Bożą którą Bóg nam dał (Dz 1:8). W takim kościele sprawy ducha będą wyżej niż sprawy ciała.

Dlaczego Jezus jest na zewnątrz kościoła w Laodycei i dlaczego musi prosić jego członków o możliwość wejścia do środka?

Odpowiedź jest jest w samym pytaniu. Jezus nie jest tam mile widziany i nie jest należycie uczony. Pomyślmy czy jeśli rozmawiamy o królu i (teoretycznie) chcemy jego obecności to czy gdy zobaczymy go z daleka, że się zbliża to nie otworzylibyśmy mu drzwi na oścież i nie rozłożylibyśmy czerwonych dywanów w geście zaproszenia? Czy kazanie mu pukać do drzwi nie jest już pewną formą przekazu, że on tu nie rządzi i że przychodzi co najwyżej jako gość, a nie jako Pan?

Zastanówmy się: Czy kościół bez Jezusa może realizować Boże cele i naprawdę jest jego (Jezusa) ciałem na ziemi?

"A już i siekiera do korzenia drzew jest przyłożona; wszelkie więc drzewo, które nie wydaje owocu dobrego, zostaje wycięte i w ogień wrzucone." - Łk 3:9

Przypomnijmy sobie jak zareagował Jezus, gdy zobaczył, że dom Boży jakim była świątynia Jerozolimska nie realizuje Bożych celów, a generuje jedynie cielesne zyski grzesznym ludziom? Otóż miłosierny Bóg, kochający wszystkich Jezus skręcił bicz i z użyciem przemocy gwałtownie i szybko zrobił tam porządek przywracając standard Boży kosztem wszystkiego co cielesne.

"I skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał. A do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska." - J 2:15-16

Działanie Jezusa na pewno nie było na rękę lokalnym handlarzom i wszystkim, którzy ciągnęli zyski ze stanu, który był wcześniej. Ich serca nie były zainteresowane Królestwem Bożym, ale raczej królestwem ciemności (tzw "tym światem"). 

Dzisiaj wiele kościołów tak jak kiedyś, również stało się targowiskiem i klubami adoracji humanizmu, które realizują  interesy królestwa ciemności. Gdyby tak nie było po pierwsze oznaczało by to, że Salomon (i sam Bóg) kłamali mówiąc, że "co było to i będzie". A po drugie oznaczałoby to, że wszelki grzech, choroba i cierpienie powinno już dawno zniknąć z tego świata, a przecież nie znikło.

Biorąc więc pod uwagę, że dzisiaj na ziemi są kościoły w których Jezus jest w środku (bo prawdziwego kościoła bramy piekielne nie przemogą i będzie on trwał zawsze Mt 16:18) i są "kościoły" w których Jezus jest na zewnątrz, zastanów się drogi czytelniku czy możesz powiedzieć, że kościół lokalny do którego TY chodzisz co niedziela (lub częściej) może pochwalić się tym, że JEZUS JEST W ŚRODKU. A może nawet i cała twoja denominacja nie spełnia tego kryterium? Jeśli tak jest to ratuj się drogi czytelniku i uciekaj z niego! Uciekaj do życia! Do kościoła w którym Jezus jest "w środku" i w którym ty jako uczeń Chrystusa będziesz żył.

"Uwierz w Jezusa jako Pana [swojego życia], a będziesz zbawiony, ty i twój dom" - Dz 16:31


środa, 13 czerwca 2018

Francine Rivers - Sylas - Synowie pocieszenia cz 5

Po przeczytaniu pierwszej części z serii "Synowie pocieszenia" autorstwa Francine Rivers Duch wyraźnie wskazał mi abym w następnej kolejności przeczytał część piątą przedstawiającą Sylasa towarzysza Apostoła Pawła.

Autorska już na wstępie bardzo mocno podkreśla, że przedstawiona w książce historia jest tylko jej subiektywną propozycją wydarzeń, które opisują biblijne listy Ap. Pawła, Dzieje Apostolskie, a także po części Ewangelie. Wielkim wyzwaniem jest połączyć w całość wzmianki historyczne w źródłach biblijnych i pozabiblijnych, aby poukładać je w jedną całość, a jeszcze większym jest dodanie do nich esencji wypełniających tak aby tworzyć jedną całość nadającą się na powieść. Zadanie to jest tym bardziej trudne że dotyczy ono okresu kluczowego w dziejach rodzącego się chrześcijaństwa i nawet najdrobniejsze sprawy z tego czasu bardzo silnie rzutują na dzisiejszy ich odbiór, który zupełnie inaczej widzą różne grupy chrześcijan. Dla przykładu można podać katolików którzy odrzucają to, że Ap. Piotr miał żonę kończąc na protestantach, którzy twierdzą, że Ap. Piotra nigdy nie było w Rzymie. Ponadto mnie osobiście razi uległość Francine wobec tezy jakoby Ap. Paweł miał mieć problemy z widzeniem.

Trudności te wskazują, że w zasadzie niemożliwe jest aby teologicznie dopasować się do wszystkich. Czytając Sylasa widziałem bardzo silne starania autorki aby być "poprawnym politycznie" co dla mnie osobiście odbija się na minus. Niestety pomimo to denominacja przed zielonoświądkowa z której wywodzi się Francine odbija duży wpływ na to jakie biblijne fakty przedstawia książka, a jakie fakty pomija. Dla przykładu dla mnie zabrakło w niej aspektu duchowości. W książce nie ma ani słowa o modlitwie innymi językami! Nawet pięćdziesiątnica przedstawiona jest bardziej cieleśnie niż duchowo. Ap. Paweł, który sam o sobie powiedział, że modli się na językach więcej niż inni (1kor 14:18) przedstawiony w książce jest jako ktoś kto modli się tylko zrozumiałym językiem i wcale nie tak dużo. Moim zdaniem autorka nie rozumie duchowych aspektów chrześcijaństwa i dlatego też książka skrupulatnie pomija wszystkie te aspekty życia i nauczania Pawła, które dotyczą tych aspektów. W zasadzie na podstawie tej książki można by odnieść wrażenie, że rozdział 14 z pierwszego listu do koryntian nie istnieje. Jest to moim zdaniem ogromna wada tej książki i niestety eliminuje ją jako książkę dla młodych jeszcze nie dojrzałych w poznaniu więżących, aby im po prostu nie wykrzywiać poznania.

Kolejnym aspektem jest namaszczenie Francine do bycia ewangelistą. Niestety Ewangeliści mają tendencje do zaniedbywania budowy struktur i tego wszystkiego czym zajmują się apostołowie - budowania kościoła. Moim zdaniem Francine nie tylko nierozumie Nowo Testamentowej roli apostołów, ale także podświadomie podkopuje ich pracę. Niestety odbija się to w książce podczas portretowania bohaterów, którzy w zdecydowanej większości w rzeczywistości reprezentowali typ namaszczenia apostolskiego, a Francine przedstawia ich jako apostołów tylko z nazwy, a w praktyce nadając im cechy typowe dla rasowych ewangelistów. A przecież to nikt inny jak Ap. Paweł odebrał od Jezusa "tajemnice odwieczną" tzn. czym jest KOŚCIÓŁ oraz jak ma on wyglądać i jaka jest jego rola na ziemi. O tym w książce niestety ani słowa, co jest wielką stratą.

Autorka przez tę książkę próbuje nam powiedzieć, że do zwycięskiego życia z Bogiem wystarczy tylko wiara, którą w zasadzie myli z nadzieją. Gdzieniegdzie jej bohaterowie cytują Biblię, ale moim zdaniem brzmi to trochę jak "nowa łata do starego bukłaka". Po prostu widać, że są to wstawki pisane z "innego ducha" przez innego autora. Według Francine samo ufanie w rychłe przyjście Jezusa i w to, że Jezus przecież zmartwychwstał grzebiąc nasze grzechy wystarczy, aby przełamać omawiane w książce problemy takie jak depresja, klimat duszewności, presje tego świata itd.... Cóż, Ja mam co do tego inne zdanie i tego też zabrakło mi w tej książce - motywowania do życia życiem zwycięskim i opartym o ducha, a nie duszę i jej słabości. No, ale czy można mieć wszystko na raz?

Mimo tych wad książkę czyta się bardzo dobrze: miękko i przyjemnie. Nie jest to książka typu kazanie lub wykład Pisma po którym można być przeładowanym lub skonfrontowanym, ale jak już mówiłem jest to powieść z drobnym akcentem romansu. Za każdym razem po przeczytaniu rozdziału czułem się przyjemnie rozluźniony, zaciekawiony dalszej akcji, a także cudownie podniesiony na duchu i zachęcony do głębszego zainteresowania sprawami królestwa Bożego zamiast na cielesnym życiu doczesnym. To się Francine naprawdę udało, że czytając jej książki przybliża się Królestwo do serca człowieka.

Książka bardzo skutecznie zachęca nas do głoszenia ewangelii. Nie poprzez nakaz, ale poprzez nieustanne konfrontowanie się z przykładem bohaterów książki: Ewangelisty Pawła (jak to dziwnie brzmi) i jego gorliwości w nieustępowaniu, aby pozyskać jak najwięcej dusz, oraz Ewangelisty Piotra, który nauczał przykładem swojej złamanej dla Chrystusa duszy. Choć książka ta nie jest podręcznikiem jak być ewangelistą w zasadzie zawiera wszystko co w takim podręczniku być powinno: przykłady, wyzwania, trudności, praktyczne rozwiązania..... Cytując fragment rozważań wewnętrznych Sylasa, które włożyła mu w usta Francine (ewangelistka) na temat oporu wobec Dobrej Nowiny:

"Ileż to razy byłem świadkiem, jak na Dobrą Nowinę reagowano z gniewem i pogardą? Większość ludzi nie chciała słuchać słów prawdy, a tym bardziej w nie wierzyć. Przyjąć dar Chrystusa oznaczało przyznać, że wszystko na czym opierało się dotąd swoje życie nic nie dało. Oznaczało poddanie się przez człowieka potędze większej niż on sam. Niewielu chciało poddać się czemukolwiek poza własnymi żądzami. Jakże często trwamy w próżności, wciąż próbując odnaleźć własną drogę podczas gdy jest tylko jedna prawdziwa droga."

Autorka przenosząc nas w czasy drugiej połowy I wieku prezentuje rozprzestrzenianie się Królestwa Bożego i dobrej Nowiny w niespotykany dzisiaj sposób. Dosłownie jako żęcie dojrzałego ziarna które tylko czeka aż ktoś im przyniesie choćby ziarenko Dobrej Nowiny. Gdziekolwiek pojawią się apostołowie od razu znajdują się wpływowi i ważni ludzie podstawieni przez Boga, którzy momentalnie i bardzo gorliwie (nie to co dzisiaj) nawracają się i prawie następnego dnia są gotowi iść i nieść Ewangelię dalej, nie mówiąc już o gotowości poświęcenia dla Jezusa WSZYSTKIEGO. Czytając te historie wiedząc, że są przecież autentyczne zadawałem sobie pytanie: Dlaczego dzisiaj nie jest to tak proste jak kiedyś? A może jest, tylko ja tego jeszcze nie odkryłem. Dlaczego dzisiaj ludzie nie wytrzeszczają oczu gdy mówi się im zmartwychwstaniu i ratunku od potępienia w bezpłatnej ofercie Jezusa Chrystusa? Odpowiedz niestety jest smutna.... z powodu zaszczepienia ich serc przez religię, ale o tym innym razem.
Podsumowując książka ta jest warta przeczytania jako odprężenie od ciężkich teologicznie lektur, ale trzeba mieć świadomość jej bardzo istotnych wad, które mogą zniekształcać nasz odbiór Pisma i traktować jej treść tak jak sugeruje sama autorka - przez pryzmat Biblii.





środa, 30 maja 2018

Francine Rivers - Kaleb - Synowie pocieszenia cz 1

Seria "Synowie pocieszenia" autorstwa Francine Rivers to seria pięciu książek przedstawiająca pięciu Biblijnych mężów Bożych. Seria jest analogiczna do "Rodowodu Łaski" gdzie autorka przedstawia pięć kobiet które jako jedyne zostały wymienione imiennie w rodowodzie Jezusa Chrystusa.
W serii "męskiej" autorka prezentuje bohaterów których Biblia nie stawia jako głównych bohaterów, a raczej w ich cieniu, a którzy mimo to zmienili wieczność. Niewprawni czytelnicy Słowa mogą przez to nie dojrzeć głębi znaczenia tych bohaterów. Francine podnosi więc ten fakt i oddaje im tym samym należny im hołd.

Pierwsza książka z serii przedstawia więc postać - Kaleba syna Jefunnego. Autorka w typowy dla siebie sposób wypełnia przestrzeń pomiędzy biblijnymi faktami na temat opisywanego bohatera domysłami i beletrystyczną fabułą nadając książce niesamowity klimat, który przenosi czytelnika w czasy począwszy od Egipskich plag z księgi Wyjścia, aż do początków księgi Sędziów.

Cała akcja książki opisywana jest oczami Kaleba. Autorka ani na chwile nie oddala czytelnika od głównego bohatera co sprawia, że niejako utożsamiamy się z nim i poznajemy jego bogate życie wewnętrzne, najdrobniejsze nawet potyczki w sercu czy codzienne wybory - iść za Bogiem czy za niewiarą innych.

Kaleb okazuje się być człowiekiem wielkiej wiary. Wiary, która daleko wyprzedza pokolenie w którym przyszło mu żyć. Wiary której potrzebuje każdy z nas - uczniów Jezusa. Przykłady wyzwań jakimi musiał podołać Kaleb przez całe swoje życie takie jak odrzucenie, ryzyko narażenia się, przełamanie słabości czy poskromienie własnego temperamentu pozwalają nam wznieść się nam samym na poziom, który podoba się Bogu.

Moim zdaniem najlepszą cechą tej książki jest zaprezentowanie w niej standardu Bożego i jego wymagań względem każdego z nas. Gdy ją czytałem książka ta konfrontowała mój letni styl życia i pokazała, że radykalność dla Boga nie jest, aż tak trudna jak by się wydawało. 

Skoro Kaleb w czasach Starego Przymierza potrafił to ja który mam Ducha Świętego w sobie tym bardziej potrafię !