czwartek, 3 października 2024

Przebudenie po Brazylijsku - reportaż z wizyty

Przyznam, że jako ewangelicznie wierzący chrześcijanin od ok 16 lat znałem głównie chrześcijaństwo (nie mylić z katolicyzmem czyli religią propagowaną przez państwo Watykan) amerykańskie tzn z USA. Dla polaka przyzwyczajonego i wychowanego w katolicyzmie jest to kolosalna zmiana, i nie o doktrynie teraz mówię (o tym możecie poczytać np. tutaj), ale raczej ekspresji, formie i metodach na czczenie naszego Pana Jezusa Chrystusa i działaniach wypełniających jego przykazania.

Chrześcijaństwo amerykańskie (z USA) jest bowiem jak wszystko w USA dotknięte megalomanią, kultem "lepszości", krzykliwością i koncertową tzn głośną i fajerwerkową formą, która bardzo łatwo może (czyli nie musi) stać się pustą kolorową wydmuszką - taką protestancko-ewangeliczną religią, ale nie o tym teraz.
Praktycznie wszystkie polskie ewangeliczne kościoły, które znam kopiują ten amerykański styl odnosząc mniejsze lub większe sukcesy i porażki w wdrażaniu Bożej woli do Polski. Niestety najczęściej są to porażki gdyż rzadko kiedy kościoły te przebijają się przez liczbę 100 członków, a nawet jeśli, to na palcach jednej ręki można policzyć polskie kościoły ewangeliczne, które przebiły liczbę 500 członków. Liczba członków oczywiście nie jest jedyną miarą tego czy dany kościół wypełnia Bożą wolę czy nie, ale z dużym uproszczeniem można powiedzieć, że o ile przywódcy nie stosują światowych metod marketingu i dużych pieniędzy, która pompuje cielesność to liczba członków jest wprost proporcjonalna to zgodności kościoła z Bożą wolą i Bożym duchem. Mówię tu oczywiście o członkach, którzy są świadomi tego gdzie i po co uczęszczają oraz którzy przychodzą tam dobrowolnie bez żadnego społecznego przymusu (co wyklucza z tej definicji dużą ilość kościołów katolickich, prawosławnych czy "staro protestanckich").

Kościoły tego typu próbują więc doprowadzić do przebudzenia (ang. revival) na ziemiach polskich za pomocą metod amerykańskich. Tymczasem powszechna definicja przebudzenia (a przynajmniej ta której ja byłem uczony przez 15 lat) jest na wskroś amerykańska! Mamy wiec sytuację gdy polskie kościoły dążą do "wylania Ducha z nieba" prosząc usilnie Boga o "wylanie swojego ognia", który "magicznie" sprawi, że ludzie upadną na kola przed Bogiem, odwrócą się od grzechów, a wszystkiemu będą towarzyszyły masowe znaki i cuda takie jak uzdrowienia i "darmowy chleb z nieba".

"Jezus im odpowiedział: Ręczę i zapewniam, szukacie Mnie nie dlatego, że widzieliście znaki [i uwierzyliście we mnie], ale dlatego, że jedliście chleb i najedliście się do syta. Nie zajmujcie się [wiec] pokarmem przemijalnym, ale trwałym zapewniającym życie wieczne" - J 6:26-27

Ci co bardziej mądrzy dodają, że przebudzenie o którym mowa zaczyna się od samodzielnej przemiany "nas samych" i że najpierw trzeba "rozpalić" dla Boga samego siebie, co w przypadku, gdy dokona tego cała kongregacją doprowadzi do stanu opisanego powyżej. Cały czas są to jednak starania człowieka, aby dostać coś od Boga czyli esencja i definicja religii, która jak wiemy z biblijnym chrześcijaninem nie ma nic wspólnego. Chrześcijaństwo mówi bowiem o łasce czyli niezasłużonym darze płynącym z miłości Boga do ludzi oraz odwzajemnieniu tej miłości przez ludzi, których ta miłość przemieniła czyli "narodziła na nowo". Religia (w największym możliwym skrócie) mówi natomiast, że jeśli my włożymy wystarczająco duży wysiłek i zrobimy na Bogu "wrażenie" to otrzymamy od niego coś w zamian o ile oczywiście nie wkurzymy go po drodze czymś co wydaje się nam, że robić nie powinniśmy.

Co więc należy czynić, aby doświadczyć "przebudzenia" rozumianego jako masowe nawrócenia do Boga (tzn. narodzenie na nowo czego dowodem jest chrzest wodny przez zanurzenie) ? Tego najlepiej uczyć się z historii, a przykłady możemy znaleźć m.in. w książce "Boży Generałowie – Przebudzeniowcy".

Ja opowiem wam co wiedziałem w 50 tyś Brazylijskim mieście Paracambi, gdzie "Ameryka" (tzn USA) jest tak samo obca jak Chiny dla przeciętego Polaka albo Polska dla przeciętego Amerykanina.

Dużo słyszy się, że Brazylia to katolicki kraj. Polsko języczne portale takie jak Wikipedia, a nawet Chat GPT powielą ją tezę. Jak jest naprawdę ? Byłem i sprawdziłem. Co widziałem? Zapraszam do lektury mojego subiektywnego jak zawsze artykułu.

"Daję wam nowe przykazanie: Kochajcie się wzajemnie. Kochajcie jedni drugich tak, jak ja was ukochałem. Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli jedni drugich darzyć będziecie miłością" - J 16:35 (EIB)

Najbardziej uderzającą cechą ludzi których spotkałem w kościele "Zgromadzenie Boże" w Paracambi była miłość wzajemna ludzi oraz wielka radość pomimo ubóstwa w którym żyli.

"Wasze życie niech będzie wolne od chciwości; zadowalajcie się tym, co posiadacie. [Bóg] bowiem powiedział: 'Nie porzucę cię ani cię nie opuszczę." - Hbr 13:5

Każdy kogo spotkałem cechował się maksymalnym zaangażowaniem serca w to aby usłużyć Bogu oraz drugiemu człowiekowi. Nie było dla nich ważne to że czegoś nie mają. Dla nich było ważne to, że wspaniały Bóg ich zbawił i dał im to co mieli. W Polsce definiujemy optymistę jako kogoś kto cieszy się z wypełnionej do połowy szklanki. Tam ludzie cieszyli się całym sercem z tego ze szklanka jest wypełniona w 10%. Jeśli mieli dach nad głową, czyste ubranie, jedzenie (nawet jeśli monotonne) i mogli otwarcie śpiewać Bogu pełną piersią razem z innymi braćmi i siostrami to mieli WSZYSTKO. Nikt nie narzekał, wszyscy byli szczęśliwi i zaangażowani.

Kongregacja ta liczy sobie obecnie 8 tyś ludzi, a sam zbór w Paracambi liczy 1200 osób którzy prześcigają się w tym aby zająć co lepsze miejsca w budynku. Policzmy jeżeli w Paracambi żyje 50 tyś ludzi to ten jeden tylko zbór stanowi 2,4% populacji miasta, a takich zbiorów jak ten w mieście było KILKADZIESIĄT. W zasadzie co przecznice był jakiś ewangeliczny zbór! Obecnie po 90 latach pracy w mieście nawróconych jest ok 55% wszystkich mieszkańców miasta! Politycy, służby.... co drugi to gorliwy wyznawca i naśladowca Jezusa Chrystusa, który nie próżnuje i głosi o łasce i zbawieniu w Jezusie. 

Pierwszej niedzieli, gdy przybyliśmy odbywały się chrzty. 110 osób podczas jednego spotkania! W większości młodzi ludzie stojący grzecznie w kolejce, niemogący się doczekać, aby zostać zanurzonym w baptysterium. 2h to trwało, a w międzyczasie kościół śpiewał i radował się. A potem jeszcze głoszenie słowa i społeczność. Tam spotkanie trwa nierzadko 4h, a dla liderów i pastorów często i 10h bo każda okazja na warsztaty biblijne i dedykowane spotkania modlitewne są dobre, aby na nich być. Jeżeli kościół zapewnia obiad to co lepszego jest do robienia w niedziele niż spędzanie czasu z Bogiem i jego kościołem?

Czy są idealni? Oczywiście że nie, kto z nas jest taki? Po prostu niewiele rzeczy im przeszkadza, nie narzekają. Jeżeli można przyzwyczaić się do 39 stopni ciepła w cieniu zimą to znaczy, że można przyzwyczaić się do wszystkiego.

Tam 99% kościołów ma swoją własną ziemie i własne budynki. Kupują i budują za własne środki sierocińce i domy spokojnej starości dając prace ludziom, którzy tam służą. Wiecie to nie musi być luksus. Nawet odpadająca farba i wystające druty elektryczne nie są problem. Ważne, że działa i że można myśleć o budowie kolejnych....
Ludzie są ofiarni nie tylko sercem i pomocą rąk, ale i pieniędzmi. Ich własne domy pościskane jeden na drugim, które dla Europejczyka wyglądają jak ledwo stojące z rurami i kablami na wierzchu z dachem, który wygląda tak jakby miał zaraz się rozsypać nie są ważne (a ja nie mówię o slamsach tylko tzw. klasie średniej). Ważna jest misja kościoła. Aby docierać w ewangelią do kolejnych ludzi. Aby ratować od piekła kogo się tylko da. Także rozleniwionych Europejczyków.

Tam nie ma biletów wstępu na konferencje. Nie ma opasek i wielkich telebimów. Jeśli możesz się zmieścić to przyjdź. Za darmo. Nie ma podziału na ludzi lepszych lub gorszych. Jeśli jest ekran na ulicy i megafony to po czego chcieć więcej? 5G, 4K, UltraSound, reflektory, subbufery? A jak to się przyczyni to zdobywania nowych dusz? Może lepiej kupić kolejny autokar, który dowozi ludzi z wiosek (zwłaszcza, że niektóre z obecnych wyglądają tak jakby robiły po tysiąc kilometrów dziennie)?

Uwielbienie w kościele jest GŁOŚNE. Brazylijczycy chyba po prostu to lubią. Zespół uwielbienia? Zapomnij. Tam śpiewa każdy! Na scenie raz po raz do każdej pieśni wymieniają się wcześniej dedykowani ludzie, czasem nawet nie wychodzą na scenę (bo po co?). Każdą pieśń prowadzi wiec inna grupa. Podkład muzyczny zapewnia ORKIESTRA z dyrygentem. Kilkadziesiąt osób grających na wszystkich możliwych instrumentach. Od fletu, przez kontrabasy i wiolonczele, aż na bębnach i talerzach kończąc. Jeśli dodać do tego krzyk kilku setek gardeł to naprawdę masz efekt niczym "szum wielu wód" i to bez wzmacniacza elektronicznego choć akurat ten wzmacniacz był (co zmusiło mnie to zakładania słuchawek wygłuszających aby to wytrzymać).

Co do pieśni to choć nie rozumiałem ani słowa to mój duch się wyrywał. Dawno nie słyszałem tak namaszczonych duchowo melodii wywołujących płacz i wszelkie działanie Ducha Świętego, który przekonuje o potrzebie powrotu i służenia Panu całym sercem. YouTube (zwłaszcza w wykonaniu amerykańskim) tego nie odda, ale pewną próbkę możecie posłuchać np. TUTAJ.

15 lat temu byłem w amerykańskim "przebudzonym" domu modlitwy IHOP. Przez tydzień nikt nie dał mi nawet kanapki. W Brazylii dostałem dom, jedzenie oraz transport do wszystkich atrakcji o jakie prosiliśmy jako grupa, pomimo, że w Ameryce ludzie byli nieporównywalni bardziej zasobni w pieniądze. 

"Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, pozostałbym miedzią dźwięczącą lub hałaśliwym cymbałem. I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał w sposób budzący uznanie, a miłości bym nie miał, nic bym nie osiągnął" - 1Kor 13:1-3

Czy cała Brazylia jest taka? Niestety nie. O ile w miastach o których zwykły Europejczyk nie ma nawet pojęcia o ich istnieniu budynki kościołów Katolickich są bezpłatnie przekazywane pastorom z powodu braku chętnych (o tym nie dowiecie się oczywiście z mediów tworzonych przez ludzi wiernych Watykanowi, ani sztucznej inteligencji uczonej na takich mediach) to w dużych miastach, gdzie gromadzi się biznes wciąż jest silna dominacja kościołów Katolickich, który przybył na te ziemie razem z brutalnymi konkwistadorami Portugalskimi w XVI w. Dla zainteresowanych, aby zrozumieć jakie piekło przeszedł ten kraj polecam poczytać o jego historii. Dla mnie zaskoczeniem było, że to właśnie katolicy, a nie protestanci zbudowali jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Brazylii czyli posąg Chrystusa górujący nad Rio de Janeiro, które przez wiele lat było stolicą Brazylii i wciąż jest jednym z najludniejszych miast. Choć to oczywiście tylko kamień to jednak widok z ulic miasta na wzgórze gdzie widać otwarte ramiona Chrystusa są niezapomnianym widokiem.

Mimo to nawet w dużych miastach powstają kościoły ewangeliczne, a ich wpływ rośnie. Między innymi dlatego, że prawdziwie kochający Jezusa protestanci nie boją się wchodzić i głosić ewangelie w słynnych Brazylijskich fawelach czyli slamsach, gdzie aby przeżyć trzeba handlować narkotykami i należeć do jakiegoś gangu. Miałem przywilej być w takim kościele i słuchać świadectwa ludzi, którzy dzięki braciom z kościoła wyszli z tego piekła lub historii pastorów, którzy w obstawie aniołów wyprowadzali ludzi wskazanych im przez Boga o których on nigdy nie zapomina. Spójrzmy prawdę w oczy. Kto z nas Europejczyków wszedłby to labiryntu slamsów gdzie życie i śmierć wisi na włosku, aby uratować uzależnioną od narkotyków owcę, której cały majątek to podarta brudna koszulka, spodenki i dziurawe klapki? A czy wiecie, że tacy ludzie mając tylko te trzy rzeczy, gdy przychodzi czas kolekty w kościele dają z tego co mają, a Bóg który to widzi odpowiada? Znana tam jest historia gdy pobudzony przez Boga biznesmen odkupił za ciężkie pieniądze ofiarowane przez jedną z takich osób buty. Wdzięczność uratowanego bezdomnego i oddanie jedynej rzeczy jaką miał (dziurawe buty) sprawiło, że kościół dostał fundusze rzędu 100 tyś zł. Pamiętajmy o tym następnym razem gdy Duch Święty będzie nas prosić o wrzuceniu czegoś na kolektę.

 
Co mogę jeszcze powiedzieć? Ciekawostką jest to, że w kościele w Paracambi aby zostać pastorem lub diakonem trzeba uzyskać zgodę całej kongregacji a nie tylko "grupy trzymającej władze" w kościele. Znam w Polsce takich "usługujących", którzy gdyby ktoś odważył się publicznie zapytać "czy ktoś jest przeciwko" to nigdy nie byli by w takich pozycji jak są dzisiaj.

W mieście znajduje się pomnik otwartej biblii. Niestety nie mam zdjęcia, ale wyglądał podobnie jak ten tutaj. O ileż bym dał, aby w Polsce pozamieniać tak liczne figurki maryjne lub papieskie na otwartą Biblię ze słowem Bożym.

A wracając do misji. Choć Brazylia jak wiecie zmaga się z bardzo wieloma własnymi problemami to i tak inwestuje w misje. Wysyłają i utrzymują finansowo misjonarzy na cały świat, także do Polski.

Od prawie roku jestem członkiem Chrześcijańskiego Kościoła Misyjnego "Zgromadzenie Boże" w Piasecznie pod Warszawą, który 13 lat temu został założony przez Brazylijkę misjonarkę Anne Paule Wlizło oraz jej męża Polaka Artura Wlizło (na zdjęciu po lewej przemawiający w Brazylii).

Tutaj staramy się zaszczepić to "nie amerykańskie" spojrzenie na Biblijne chrześcijaństwo, gdzie miłość i usługiwanie jedni drugim jest najważniejsze, a przede wszystkim gdzie dążymy aby wypełnić wolę Ojca, który ma staranie o każdego.

GLORIA DEUS !
(br. Chwała Bogu)

"Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. Ja zaś będę z wami przez wszystkie te dni, aż do końca świata" - Mt 28:19-20

poniedziałek, 6 maja 2024

Trzeci syn

Dzisiaj chciałbym podzielić się z wami przemyśleniami na temat jednej z najbardziej znanych przypowieści Jezusa. Niestety w większości naszych biblii ma ona tytuł dodany przez tłumaczy, który pochodzi z roku okołu 1580 (czyli ok 60 lat po rozpoczęciu fali protestantyzmu w Europie). Uwcześni bracia Czescy, którzy nadali jej nazwę "O synu Marnotrawnym" skupi się tylko na pierwszym najbardziej pierwszoplanowym przekazie tej historii, a jak już wiemy Biblie należny czytać warstwowo. Nie zgadzam się jednak z tytułem tej przypowieści najczęstszej to ta głębsza warstwa ma największe znaczenie. Przyjrzyjmy się zatem bohaterom tej przypowieści. Łk 15:11-32

O pierwszoplanowym synu napisałem dawno temu tutaj, ale to nie na nim się dzisiaj skupię.

Drugim coraz częściej spotykanym ówcześnie na kazaniach bohaterem tej przypowieści jest tzw "starszy syn". Wiemy o nim, że całe życie wiernie pracował na polu ojca i nigdy nie roztrwonił jego majątku. Brzmi nieźle. Jezus jednak ujawnia poważne braki w charakterze i chrześcijańskim rozwoju tego człowieka.

Po pierwsze: Na widok radości Ojca z powodu uroczystości, którą zorganizował Ojciec dla młodszego syna, ten starszy wpadł w gniew. Czy to czegoś wam nie przypomina?

"Po niejakim czasie Kain złożył Panu ofiarę z plonów rolnych. Abel także złożył ofiarę z pierworodnych trzody swojej i z tłuszczu ich. A Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę. Ale na Kaina i na jego ofiarę nie wejrzał; wtedy Kain rozgniewał się bardzo i zasępiło się jego oblicze" - Rdz 4:3-5

Nienawiść, która pojawia się w sercu starszego syna nie zatrzymała się tylko na bracie ale, uderzyła też w Ojca.

"Oto tyle lat służę ci i nigdy nie przestąpiłem rozkazu twego, a mnie nigdy nie dałeś nawet koźlęcia" - Łk 15:29

Czy słowa "Ty nigdy nie dałeś mi...." czegoś wam nie przypominają? Dla mnie to brzmi bardzo znajomo. Pretensja dziecka do rodzica za to, że nie może mieć tego co tu i teraz chce, choć nawet nie zdaje sobie sprawę z tego że jest "dziedzicem wszystkiego".

"Rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas [...] I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich" - Rdz 1:26-27

"Na to rzekł wąż do kobiety: Na pewno nie umrzecie, Lecz Bóg wie, że gdy tylko zjecie z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło" - Rdz 2:4-5

Diabeł okłamał Ewę mówiąc że jeśli złamie Boży zakaz i zrobi to co chce diabeł to Ewa zyska coś co już miała. Wystarczyło ją tylko przekonać, że tego nie ma. Finalnie "kupił ją za jej własne pieniądze".

Tak samo było z tym starszym synem. Choć mieszkał w domu ojca i pracował w domu ojca to jednak nie znał Ojca. Nie zgadzał się z tym jak postępował Ojciec a jego serce było dalekie od Ojca. W pewnym sensie był on tak samo zgubiony jak ten młodszy, a może nawet bardziej bo młodszy się opamiętał, a o nawróceniu starszego niestety nie czytamy.

Starszy syn jest obrazem uwięzionego w religii niewolnika, który pracuje bo musi. Ma z tego jakąś korzyść (lub nadzieje na coś co ktoś mu obiecał np. diabeł) i zmusza się każdego dnia aby wykonywać coś czego być może (i tak jest najczęściej) wcale nie chce. Psychologia poucza nas, że takie osoby szybko stają się zgorzkniałe i nie rzadko agresywne gdy widzą czyjąś radość lub wolność w postępowaniu innym niż to które narzuca religijne prawo. Jest to duch religii, ale nie o tym teraz. W skrajnych sytuacjach SŁUŻBA i przestrzeganie prawa staje się celem samym w sobie, ważniejszym nawet od tego kto to prawo ustanowił oraz ważniejsze od celu w jakim to prawo zostało ustanowione. Liczy się tylko litera, a jak wiemy litera zabija (2Kor 3:6) 

"Kto nie miłuje, nie poznał Boga, bo Bóg jest miłością." - 1J 4:8

Wróćmy jednak do opisu trzeciego bohatera tej przypowieści czyli do Ojca. Przez wiele lat uważałem, że tak naprawdę to On jest najważniejszym bohaterem tej opowieści i to przedstawienie tej postaci było dla Jezusa najważniejsze, aby w ten sposób pokazać nam jaki jest jego Ojciec czyli sam Bóg.

Po pierwsze Ojciec kochał obu swoich synów ponad wszystko. Kochał ich tak bardzo, że gdy jeden z nich chciał odejść i zmarnować połowę majątku ojca to ten zgodził się bez mrugnięcia. Może wiedział, że będzie to dla syna lekcją, a może po prostu tak bardzo szanował jego wolną wole.

Po drugie Ojciec czekał na powrót syna. Czekał gorliwie i aktywnie (wypatrując z daleka), ale jednak nie naruszał granic suwerennej decyzji syna i nie wchodził do jego życia. Czekał na syna w swoim domu - tam gdzie było najlepsze miejsce do życia dla syna. 

Po trzecie, gdy dostrzegł syna z daleka to pobiegł do niego. Może wydaje się wam to mało ważne, ale wyobraźcie sobie biegnącego staruszka. Jak ważny musiał być powód, aby zmusić starego człowieka do biegu?

Po czwarte Ojciec nie chował urazy. On jej w ogóle nie miał. Prawdopodobnie wybaczył młodszemu synowi jego grzech jeszcze zanim młodszy syn zdążył skończył formułować swoją prośbę.

Po piąte Ojciec natychmiast po powrocie syna podzielił się z nim całym swoim majątkiem i przeznaczył dla niego najlepsze co miał.

Po szóste nawet w obliczu wielkiego święta znalazł czas, aby rozmawiać z synem, który nie chciał świętować i również nie miał do niego żadnych pretensji, wyrzutów ani żalu. Miał zaś dla niego lekcje o tym co najważniejsze - lekcje o miłości czyli najdoskonalszej drodze (1kor 12:30)

Wszystkie powyższe cechy idealnie pasują do opisu Boga i tego jak Bóg traktuje dzisiaj każdego z nas bez względu czy nasze zachowanie jest bliższe opisowi młodszego syna z przypowieści, czy starszego syna.

Jezus skupił się na tym, aby pokazać swoim uczniom (czyli nam), że każdy może uzyskać przebaczenie bez względu czy wpada do rowu po lewej stronie drogi (młodszy syn) czy do rowu po prawej stronie (starszy syn). Ojciec kocha każdego i każdy może żyć tym co ma dla niego ojciec.

"Wtedy Ojciec rzekł do niego: Synu, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko moje jest twoim" - Łk 15:31

Na to moglibyśmy powiedzieć AMEN i zakończyć. Jednak zastanawiałem się wczoraj nad pytaniem, które zadał mi wiele lat temu powiem przyjaciel. Parafrazując: Czy rzeczywiście Jezus wyczerpał tutaj wszystkie możliwe przypadki postępowania uczniów wobec Boga? Mówiąc inaczej: Czy ta przypowieść aby być w pełni kompletnym obrazem Bożej rodziny nie powinna mieć jeszcze jakichś bohaterów?

Cóż, Jezus powiedział wprost: "Pewien człowiek miał dwóch synów." (Łk 15:11). Przypowieść jest o dwóch synach. Jak mówiłem biblie należy czytać wielowarstwowo, a najgłębsza warstwą tej przypowieści oraz w zasadzie całej biblii jest to jak NALEŻY żyć. Czego Bóg oczekuje od nas - swoich uczniów, albo mówiąc inaczej jaki jest wzorzec idealnego postępowania prawdziwych uczniów Jezusa?

Gdy tak rozmyślałem nad tym, rozszerzył bym tą przypowieść o trzeciego syna. Tego, który jest idealny. Jaki by on był gdyby Jezus umieścił go w tej historii?

Po pierwsze na pewno byłby on zawsze z Ojcem w jego domu. Byłby on blisko spraw ojca.

"Czyż nie wiedzieliście, że w tym, co jest Ojca mego, Ja być muszę?" - Łk 2:49

Służyłby w jego domu nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce bo kocha Ojca, a aby kochać musiałby być blisko niego. Znać jego serce. Nasiąknąć jego naturą. Chcieć tego samego co chce ojciec. Radować się z tego samego z czego raduje się ojciec i nienawidzić tego samego czego nienawidzi ojciec.

Musiałby też wykazać odporność na pokusy tego świata. Odrzucić grzech.

Będąc bardziej przyziemnym, a w zasadzie bliżej omawianej przypowieści powiedziałbym dwie rzeczy. Po pierwsze w obliczu sytuacji, gdy jego brat odszedł, a ojciec się smuci idealny syn poszedł by na poszukiwania brata i szukałby go tak długo, aż znajdzie i pomoże mu wrócić do ojca.

Po drugie podczas pracy na polu Ojca nie zapomniałby o samym sobie (bo jego również ojciec kocha). Mówiąc wprost relacja z Ojcem oraz z samym sobą byłaby dla niego ważniejsza niż praca. Nie mowie o tym, że praca na polu ojca nie była ważne, ale o tym co było od niej ważniejsze.

Najważniejsza jest relacja z ojcem. To jest oczywiste bo bez tego łatwo stracić kurs i paść ofiarą ryczącego w około diabła, który kusi błyskotkami tego świata.

Z relacji z Ojcem wynika wiedza o tym kim jesteśmy w nim i co dzięki niemu mamy. I to jest druga najważniejsza rzecz (ważniejsza od pracy na polu) czyli korzystanie z tego co mamy dzięki byciu w nim.

A co mamy? WSZYSTKO. Literalnie: WSZYSTKO. Długo mógłbym wymieniać, wiec skupmy się tylko na tym co wspomniał sam Jezus. Gdy starszy syn zarzucił ojcu brak "towarów na imprezę z przyjaciółmi" ojciec opowiedział WSZYSTKO moje jest twoje. Bierz i jedz. Baw się. Nie tylko pracuj, ale korzystaj.

Co przez to rozumiem? Ano to, że Ojciec chce abyśmy się cieszyli owocami pracy. Korzystali z pieniędzy które zarabiamy. Nie tylko karnie zanosić je do kościoła, ale cieszyli się nimi.

Co wiec zrobiłyby idealny syn? Po pracy na polu wziąłby koźlę ojca  jak swoje, zabił i urządził ucztę dla swoich przyjaciół opowiadając im jak wspaniałego ma ojca. Myślicie, że ojcu było by żal tego kozła? Albo, że pomyślałby, że syn źle zrobił bo nie zapytał? Albo wytknął synowi, że w czasie gdy ten imprezuje to na polu są ciągle braki?

"A gdy to zauważył Jezus, rzekł im: Czemu wyrządzacie przykrość tej niewieście? Wszak dobry uczynek spełniła względem mnie. Albowiem ubogich zawsze macie wśród siebie, ale mnie nie zawsze mieć będziecie" - Mt 26:10-11

Z drugiej strony czy myślicie, że syn, który kocha ojca mogły całymi dniami hulać z kolegami i zaniedbać ojca? Czy doprowadziłby do stanu w którym pole podupadnie co przyczyniło by się do smutku ojca? Czy w chwili wyjątkowej potrzeby nie rzuciłby wszystkiego, aby pobiec na pole i pracować tak długo, aż zażegna kryzys?

Bądźmy wiec jak ten trzeci syn. Pracujmy dla Pana i bądźmy w tym wolni.

A co to znaczy służyć w wolności? Przyrównajmy na chwilę służbę do dawania.

"Każdy [niech daje], tak jak sobie postanowił w sercu, nie z żalem albo z przymusu; gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje" - 2Kor 9:7

Służyć Panu czyli m.in. dzielić się pieniędzmi z kościołem (społecznością ludzi) tak jak podpowiada nam serce. Kochasz to dajesz (czas, pieniądze, życie itp...). Czy można kochać i nie dać? No to zależy kogo kochasz i jak kochasz.

"Jezus powiedział mu: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest pierwsze i największe przykazanie. Drugie jest podobne do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego." - Mt 22:37-39

Kochać trzeba tak samo Boga, tak samo innych i tak samo siebie. Tak samo, a nie bardziej lub mniej. Bo czy można kochać Boga bardziej od siebie? Można kochać Boga ponad swoje życie, ale skoro Bóg kocha mnie, to jak ja mogę nie kochać siebie? Czy jeśli kocham siebie to znaczy, że nie kocham Boga? Jak mogę nie kochać czegoś co kocha Bóg? Jeśli kocham Boga ze wszystkich sił, całym sercem to czy mogę kochać siebie bardziej? 

Otóż jeśli prawdziwie kocham Boga ze wszystkich sił i całym sercem to jedyne co mogę osiągnąć to kochać innych tak samo jak Boga. Nie da się bardziej, bo to by oznaczało, że nie kochałem Boga ze wszystkich sił. Jeśli wiec stawiam Boga na pierwszym miejscu i staram się jak mogę, aby go kochać, a innych kochać tak samo jak jego, to nie tylko, że nie zgrzeszę, ale będę też prawdziwe wolny, aby DAĆ wtedy gdy prawdzie mogę. Nie chodzi bowiem, aby dać z przymusu, ale aby dać z miłości, a aby dać z miłości muszę kochać nie tylko tego, który obdarowuje, ale także i siebie, aby wiedzieć co daję i jaką to ma wartość dla mnie.

Nie mylmy jednak miłości do siebie z egoizmem. Kochajmy tak jak uczy nas kochać Bóg. Czy Bóg jest egoistą? Czy w którymkolwiek miejscu Biblii Bóg myślał TYLKO o sobie? Odpowiedź brzmi: NIE. Jeśli wiec kochasz siebie, tak jak Boga i nie myślisz przy tym TYLKO o sobie to dobrze czynisz. A jeśli myślisz o innych więcej niż o sobie to zastanów się czy aby na pewno kochasz siebie tak jak Bóg kocha ciebie.

To co z tą pracą dla Pana?

Diabeł mówi: "Dawaj tylko sobie. Bądź egoistą." Czy tego uczy nas Jezus? NIE

Religia mówi: "Daj Bogu więcej niż możesz, albo daj zawsze tyle samo bez względu na okoliczności (np 10%)". Czy to jest obraz dawania z serca, który uwzględnia miłość do samego siebie oraz Bożą miłość do ciebie? NIE.

Inna religia mówi: "Daj bo inaczej Bóg przestanie cię kochać, albo daj, to wtedy Bóg będzie cie kochać bardziej (od tych co dają mniej)". Czy to jest obraz Boga, który nie ma względu na osobę i okazuje nam łaskę bez względu na nasze uczynki? NIE.

Ja powiem ci uczniu Chrystusa tak: Masz prawo bawić się z przyjaciółmi majątkiem ojca. Nie musisz dawać z przymusu, a Bóg nie przestanie cię kochać nawet jeśli któregoś razu nic nie dasz bo wydałeś swoje zasoby na samego siebie. Pytanie nie brzmi ile masz dać Bogu. Pytanie brzmi jak bardzo go Boga.

Bądźmy jak trzeci syn. Pracujmy dla Pana i bądźmy w tym wolni.